Każda przestrzeń niesie ze sobą inne wyzwania
20 maja, 2025 2025-05-21 5:21Każda przestrzeń niesie ze sobą inne wyzwania

Każda przestrzeń niesie ze sobą inne wyzwania
Katarzyna Orwat, założycielka, właścicielka i główna projektantka w pracowni projektowania wnętrz Orwat Design, o autorskiej kolekcji mebli „Onda” i marce 36 i pół, różnicach w projektowaniu wnętrz prywatnych i komercyjnych, a także o rynku usług wnętrzarskich.
Czy projektanci i architekci wnętrz często projektują kolekcje mebli?
Tak, projektanci oraz architekci wnętrz coraz częściej projektują kolekcje mebli – i to z kilku powodów. Przede wszystkim pozwala to na pełniejsze wyrażenie ich wizji i spójności stylistycznej projektu. Kiedy tworzę wnętrze, zależy mi, by wszystkie jego elementy – od kolorystyki po detal mebla – tworzyły harmonijną całość. Często zdarza się, że przy pracy nad kompleksowym projektem wnętrza nie znajdujemy na rynku gotowych mebli, które w pełni odpowiadałyby potrzebom danego miejsca – czy to pod względem proporcji, materiału, czy funkcji.
W wymagających realizacjach projektowanie mebli na zamówienie to reagowanie na konkretne potrzeby użytkowników – coś, czego często brakuje w gotowych rozwiązaniach. Dlatego autorskie meble stają się często naturalnym przedłużeniem pracy projektanta.

Moje poprzednie pytanie – jak zapewne się Pani domyśla – wzięło się stąd, że zaprojektowała Pani całą linię mebli „Onda”. Proszę powiedzieć, skąd ten pomysł i co to za meble.
Pomysł na kolekcję „Onda” zrodził się organicznie – z potrzeby połączenia praktyki projektowania wnętrz z moim podejściem do formy i funkcji. Pracując nad różnymi przestrzeniami, zauważyłam, że często brakuje mi mebli, które byłyby jednocześnie miękkie w linii, funkcjonalne i łatwe do zaadaptowania w różnych kontekstach. „Onda”, czyli fala, to właśnie odpowiedź na tę potrzebę. To linia oparta na delikatnych, falistych kształtach, które wprowadzają do wnętrz spokój, płynność i subtelną elegancję. Chęć dotykania i płynięcia dłonią po fali frontu stała się nieodzownym zachowaniem wśród naszych odbiorców.
Na ile „Onda” to meble standardowe, a na ile personalizowane?
To meble, które łączą cechy kolekcji gotowej z potencjałem do personalizacji. Mamy ustaloną bazę – formy, moduły, kolory bazowe – ale wiele elementów można dopasować do konkretnego wnętrza. To wybarwienia drewna, połączenia kolorystyczne i wprowadzenie ekskluzywności w zastosowaniu personalizowanych wykończeń, jak kamień, indywidualnie dobierane uchwyty, czy wyposażenie wewnętrzne. Dzięki temu „Onda” jest uniwersalna, ale niepowtarzalna w identycznej formie. Dla mnie to idealne połączenie rzemiosła i myślenia projektowego.
Co charakteryzuje tę kolekcję?
Kolekcja „Onda” oparta jest na pewnych dobranych wymiarach i wielkościach. Meble w swoim charakterze mają pasować do rożnych przestrzeni, począwszy od strefy wejścia, salonu, skończywszy na sypialni czy garderobie. Posługując się modułem 36,5 cm (od niego też powstała marka dla naszych kilku kolekcji mebli: 36 i pół) i działając wzwyż i wszerz stworzyliśmy kilka modeli komód, ale także, nakastliki 0, czyli stoliki nocne, szafki RTV, sekretarzyki, a także konsolki.


Moduł „Onda” – falujący front – wykorzystujemy także w tzw. zabudowie ścisłej na wymiar – w meblach kuchennych i garderobianych.
Dwa lata temu meble „Onda” pojawiały się w projekcie „No Art No Design”. Była to wystawa prezentująca dokonania kilkunastu polskich współczesnych artystów. A czy gdzieś jeszcze Pani je prezentowała bądź zaprezentuje w najbliższej przyszłości?
Na wystawie „No Art No Design” w V.A. Gallery w Wysogotowie chcieliśmy pokazać, że design ze sztuką integralnie się uzupełniają. Zaprezentowaliśmy wtenczas sublinię „Onda Earth”, w której nie chcieliśmy poprzestać na skojarzeniach samego kształtu mebla z naturą. Zależało nam, by wykorzystać potencjał naturalny naszej ziemi w użytych materiałach. Bryłę mebla wzbogaciliśmy o kamień Dekton i naturalne, ekologiczne okleiny Organoid. Design lubi szukać prawdy w autentycznych kolorach i fakturach natury. I stało się tak, że nie tylko poczuliśmy kształt naszego mebla, ale także jego temperaturę, organiczną teksturę i naturalny zapach organoidalnych oklein.

Sublinię „Onda Earth” pokażemy w tym roku, ponownie w towarzystwie sztuki, na czerwcowej wystawie „Architekt Artysta” w poznańskim Parku Designu i Sztuki – Galerii MO. Wernisaż tej wystawy odbędzie się 5 czerwca.
Rozumiem, że meble „Onda” trafiają nie tylko do realizowanych przez Panią wnętrz, ale można je normalnie kupić. Jak wygląda ich sprzedaż?
Kolekcję „Onda”, jak to często bywa w naszej branży, przetestowałam u siebie w domu. Emocje, które wzbudzały meble, zmotywowały mnie, by zaprezentować je i udostępnić szerszemu gronu. Zaczęliśmy ją proponować w naszych projektach całościowych. Jest także zrobiona ekspozycja zabudowy na wymiar z wykorzystaniem modułu „Onda”w showroomie Swarzędz Home. Ponadto pojedyncze moduły komód są dostępne w sprzedaży i eksponowane stacjonarnie w salonie. Ale na ten czas główny nurt to polecenia i sprzedaż przez biura projektowe.

Nie ukrywam, że chciałabym wypłynąć z tą kolekcją, jak i pozostałymi, które występują obecnie tylko w wybranych projektowanych przez nas wnętrzach, na szerszy rynek odbiorcy detalicznego.
Specjalizuje się Pani w projektowaniu wnętrz prywatnych i komercyjnych. A które projekty sprawiają Pani większą satysfakcję? Dlaczego?
To bardzo dobre pytanie – każda przestrzeń niesie ze sobą inne wyzwania.
Wnętrza prywatne często dają satysfakcję bardziej schowaną i docenianą prywatnie. Projektując dom lub mieszkanie, tworzę coś, co ma służyć konkretnej osobie lub rodzinie na co dzień, przez lata. To nie tylko funkcja i estetyka – to też emocje, nawyki, rytuały. Wnętrze prywatne jest jak dobrze dopasowana sukienka – szyta na miarę życia właścicieli. Kiedy po realizacji widzę, że ktoś czuje się w nim „naprawdę u siebie”, to jest największa nagroda.
Z kolei projekty komercyjne, choć bywają bardziej schematyczne, dają ogromną frajdę z tworzenia konceptu, który wpływa na wrażenia wielu osób: klientów, gości, pracowników. Czasem to właśnie tu można bardziej zaszaleć z formą, produktem i samym pomysłem. Jeśli mówimy o restauracji czy salonie sprzedażowym, to przestrzenie te, podobnie jak architektura, są ogólnie dostępne, możliwe do obejrzenia przez zewnętrznego odbiorcę. Gdy projektujemy biura, to wyzwaniem jest dobre dopasowanie do różnych czynników ludzkich.
Przez ostatnie lata, gdy padały pytanie, który rodzaj chciałabym rozwijać jako swoją specjalizację, niezaprzeczalnie odpowiadałam: różne. Bo ta różnorodność potrzeb pozwala mi nie znudzić się w swojej pracy. Każdy kolejny projekt i klienta traktujemy jak nowe, świeże wyzwanie.

Przyszło mi teraz na myśl porównanie do pudełka czekoladek z „Forresta Gumpa”. Tylko my swoimi projektami pudełko to zapełniamy. Im większa różnorodność, idąca za nią atrakcyjność, tym większa satysfakcja moja, mojego zespołu i klientów, którzy decydują się wystąpić w tym towarzystwie.
Czy współpraca z inwestorem prywatnym znacząco różni się od współpracy z inwestorem korporacyjnym? Wydaje się, że klient korporacyjny jest bardziej świadomy swoich potrzeb przy projektowaniu i urządzaniu wnętrza, ale czy tak rzeczywiście jest? Co jest kluczowe we współpracy z inwestorem?
Rzeczywiście, współpraca z inwestorem prywatnym i korporacyjnym różni się znacząco. Inwestor prywatny zazwyczaj działa bardziej emocjonalnie. Nawet jeśli nie potrafi od razu nazwać swoich potrzeb, to ma w głowie pewne obrazy, odczucia, które chciałby zrealizować. Często trzeba mu pomóc w ich odkryciu. Kluczowa jest tu umiejętność słuchania, empatii, a także tłumaczenia decyzji projektowych w sposób bardzo ludzki. To relacja oparta na zaufaniu i często budowana miesiącami, nawet latami.
Inwestor korporacyjny działa bardziej zadaniowo, operuje językiem KPI, terminów, funkcji i budżetów. Często pracuje z briefem lub zespołem, który sam nie jest decyzyjny, co może wydłużać proces. Świadomość potrzeb bywa większa, ale dotyczy bardziej funkcji, mniej emocji. Zdarza się jednak, że ta „świadomość” jest iluzoryczna. Wtedy trzeba pomóc im zidentyfikować, czego naprawdę potrzebują, aby przestrzeń pracowała na ich markę czy komfort zespołu. Tu kluczowa jest umiejętność argumentacji, sprawna komunikacja, a także zarządzanie oczekiwaniami kilku osób naraz.
A co jest kluczowe we współpracy z inwestorem?
Kluczowe jest zrozumienie jego motywacji, tego, co naprawdę chce osiągnąć. Czy estetykę, funkcję, efekt wizerunkowy, czy wszystko to razem? Współpraca z inwestorem – prywatnym czy korporacyjnym – wymaga kilku filarów, które są absolutnie kluczowe, żeby projekt zakończył się sukcesem.

Dla mnie najważniejsze jest zaufanie, bowiem bez niego trudno o swobodną wymianę pomysłów i odważne decyzje. Inwestor musi poczuć, że jesteśmy dla niego partnerem, chcącym jak najlepiej, a także ekspertem w swojej dziedzinie. Później dochodzi jeszcze jasność komunikacji oraz elastyczność w podejmowaniu decyzji. I dotyczy to dwóch stron, także projektanta, który powinien czuć, kiedy należy odpuścić. Projekt często ewoluuje. Inwestor może zmienić zdanie, ponadto rynek może wymusić korekty. Umiejętność dostosowania się, bez tracenia spójnej wizji jest bezcenna. Transparentność budżetowa także bardzo ułatwia sprawną pracę i współpracę. Warto otwarcie rozmawiać o możliwościach i ograniczeniach.
A którzy inwestorzy – prywatni czy korporacyjni – są bliżsi Pani stylowi działania?
Chciałabym tym razem odpowiedzieć krótko i zwięźle: to zależy. Ale jest tak jak wspomniałam wcześniej: lubię różnorodność i w mojej pracy pomaga mi umiejętność słuchania i argumentowania. Nie zawsze inwestor wie, co dla niego jest najlepsze. Wtedy potrzebuje kogoś, kto wytłumaczy „dlaczego tak, a nie inaczej” w sposób merytoryczny, ale też z wyczuciem.
Wprawdzie nie znam oficjalnych statystyk, ale przypuszczam, że większość polskich mieszkań „projektują” ich właściciele. Dlaczego tak jest? To brak wystarczających środków finansowych? Brak zrozumienia dla roli architekta wnętrz? Przeświadczenie, że skoro to moje mieszkanie i ja w nim będę mieszkał, to ja najlepiej je zaprojektuję i urządzę? A może ten rynek zepsuł Internet? W sieci są miliony zdjęć przedstawiających różne wnętrza. Tu coś podpatrzę, tam coś podpatrzę i sam „zaprojektuję” swoje wnętrze. Po co mi architekt wnętrz?
To jedno pytanie jest tematem na osobną, obszerną rozmowę. Ale by skompensować odpowiedź, pozwolę sobie na tezę, że nasza branża cały czas nie wyedukowała sobie klienta i psuje go cały czas nagminnie. Potencjalny klient nie wie, czego może się spodziewać po takiej współpracy, w jakich zakresach może działać i ma cały czas poczucie, że właśnie w tym zakresie zaoszczędzi i sam sobie poradzi.

Powinniśmy iść tym tropem: dlaczego jednak sam sobie nie kładzie płytek? Mało tego, dlaczego coraz większą część swoich pieniędzy wydaje nie na wyposażenie, które potrafi być coraz bardziej relatywnie dostępne cenowo, a na wykonawcę, który wycenia swoją pracę coraz bardziej, nazwijmy to, solidnie? Dlaczego wykonawca może być niezastąpiony i inwestor potrafi na niego czekać, a we współpracy z projektantem potrafi zachowywać się inaczej?
Mottem Pani pracowni jest: „Funkcjonalnie przede wszystkim, a ładnie wychodzą samoistnie”. Gdyby mogła to Pani rozwinąć…
To zdanie, choć brzmi lekko i z przymrużeniem oka, niesie w sobie pewną filozofię mojej pracy.
„Funkcjonalnie przede wszystkim…”
To znaczy: projektowanie zaczynamy od potrzeb człowieka, jego rytmu dnia, przyzwyczajeń, sposobu poruszania się po przestrzeni, relacji między strefami, ergonomii. Dopiero gdy wnętrze działa, gdy każdy element ma swoje uzasadnienie można mówić o prawdziwym komforcie. Bo nawet najpiękniejsza kuchnia, w której nie da się wygodnie gotować, jest po prostu nieudana. Funkcjonalność to podstawa, jak solidne fundamenty pod domem.
„…a ładnie wychodzą samoistnie”
Bo kiedy coś działa i ma sens, to naturalnie zaczyna też dobrze wyglądać. Proporcje, rytm, światło, materiały – one same się „układają”, jeśli wszystko inne jest przemyślane. Estetyka wynika wtedy z porządku, logiki i spójności. Nie trzeba jej narzucać na siłę.
To trochę jak z dobrym stylem: nie chodzi o ozdobniki, ale o pewność siebie, świadomość i umiar. I dokładnie to staram się oddać w projektach: nie tworzę „ładnych obrazków”, tylko przestrzenie, które służą ludziom.
Domyślam się, że funkcjonalność to tylko jedna z dróg prowadzących do dobrego projektu. A co jeszcze determinuje udany projekt wnętrza?
Można by rozwodzić się, jakie kolejne składowe wpływają na udany projekt, mówić o wielowątkowości, o spójności, o dodatkach, sztuce we wnętrzu, o niebagatelnym znaczeniu światła, otoczenia, o jakości materiałów i tak w nieskończoność.
Udany projekt to obustronne zadowolenie projektanta i decydenta, który będzie z niego korzystać. Jeśli obopólnie potwierdzają, że jest dobrze, są zadowoleni na całkiem wysokim poziomie, to jest sukces. I jeśli po latach, pod daną realizacją chcą się nadal podpisać, to jest to SUKCES. I wówczas można dalej robić to, co się robi i nie martwić, że coś może nie wyjść.
A czy ma Pani jakiś ulubiony styl w aranżacji wnętrza, materiały, z którymi Pani najchętniej pracuje, producentów, których meble Pani poleca klientom?
Choć nie zamykam się w jednej estetyce, to z czasem wykrystalizował się pewien kierunek, w którym czuję najbardziej naturalnie i swobodnie. Można go opisać jako „nowoczesną elegancję” z nutą przytulności i wyczuwalną autentycznością materiałów oraz produktów. Stawiam na wnętrza ponadczasowe, niekoniecznie minimalistyczne, ale zawsze z miejscem na oddech. Wybieram oszczędną formę, ale z detalem, który przyciąga oko i opowiada historię. Czasem jest to kontrast starego z nowym, czasem nieoczywiste zestawienia.
Najchętniej pracuję z materiałami naturalnymi i szlachetnymi. Preferuję drewno, kamień, naturalne materiały tekstylne – len, wełnę. Nie stronię od szkła, luster i metalu, bowiem w odpowiedniej proporcji dodają dodatkowej lekkości i przestronności. Lubię też pracować z materiałami i akcesoriami, które coś „przeżyły”. Stary parkiet, cegła, zmatowione lustro, odziedziczone meble i bibeloty dodają prawdziwości.
Jeśli natomiast chodzi o producentów i marki… Gdy tylko możemy, to stawiamy na polski design i rzemiosło, a także maksimum lokalności w kwestii produkcji i dostaw. Będę także konsekwentnie promować swoją markę mebli 36.5 (36 i pół). Oczywiście, mam też słabość do światowych ikon designu.
Gdy zapytałam AI o to, z kim pracuje Orwat Design, to wyskoczył Zięta, Noti, Vank, Swarzędz Home, Ilum. Nie chciałabym tutaj nikogo faworyzować, bowiem współpracujemy bardzo wszechstronnie dobierając dostawców, nie zapominając o lojalności, szczególnie wobec klienta.
Dziękuję za rozmowę.
Również bardzo dziękuję za ten rozległy zakres pytań. Pozwolił mi uporządkować moje myślenie o mojej pracy dla moich klientów, których wszystkich serdecznie pozdrawiam. Bez nich moja praca nie istnieje. Nie robimy wizualizacji do portfolio, choć zdarza się, że teczki projektowe, spoczywają na półce NIE ZREALIZOWANE. Ale to znów temat na kolejną rozmowę, dlaczego tak się dzieje
ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki
Wywiad ukazał się w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 5/2025.

